Na ekranie widzimy przygotowującą się do koncertu grupę muzyków, którzy pomimo poważnych różnic w ocenie roli swojej i znaczenia swojego instrumentu w zespole, muszą pokonać własną skłonność do wybujałego indywidualizmu. Podporządkowanie się dyrygentowi (Balduin Baas) jest warunkiem koniecznym, żeby w miejsce nieuporządkowanej kakofonii popłynęła piękna, harmonijna fraza.
Muzycy orkiestry rozbawieni i żartujący zjawiają się na próbie do oratorium. Okazuje się, że w środku czeka ekipa filmowa, która chce nakręcić o nich dokument. Ich opowiadania o konkretnych instrumentach, przerywa przybycie dyrygenta, apodyktycznego i krzykliwego. W przerwie szef orkiestry odpowiada na pytania filmowców, o to czym jest dla niego muzyka i jakie w ogóle spełnia funkcje. Po przerwie zastaje muzyków kompletnie zdezorganizowanych, gotowych do buntu przeciw jego nieograniczonej władzy.