Recenzja filmu

Gasnący płomień (1944)
George Cukor
Joseph Cotten
Charles Boyer

Stara dobra kinematografia

Często zastanawiam się, jak to możliwe, że mimo iż technicznie dziedzina filmu posunęła się do przodu, to w całej reszcie pozostaje daleko w tyle za "starą" kinematografią? Gdzież tu logika?
Często zastanawiam się, jak to możliwe, że mimo iż technicznie dziedzina filmu posunęła się do przodu, to w całej reszcie pozostaje daleko w tyle za "starą" kinematografią? Gdzież tu logika? Kiedy mam obejrzeć jakiś klasyk z moimi ulubionymi aktorami, wyreżyserowany przez majstersztyka w swoim fachu i, ogólnie rzecz biorąc, "wypieszczony" przez całą gromadę nie tylko perfekcyjnych rzemieślników, ale i artystów, zazwyczaj nie jestem zawiedziona po seansie. Na "Gasnący płomień" czekałam bardzo, bardzo długo. Był to jeden z tych filmów, o którego obejrzeniu marzyłam wręcz dniami i nocami. I okazuje się, że ma się ono ziścić. "Gasnący płomień" oparty jest na sztuce Patricka Hamiltona. Oto bowiem jesteśmy świadkami dziejów młodej dziewczyny, Pauli Alquist (Ingrid Bergman), która i tak w przeszłości nie rozpieszczana przez los musi przeboleć kolejną tragedię - tragiczną śmierć ciotki, która ją wychowała i którą podziwiała. Zdaje się, że wszystko ułoży się dobrze, a Paula potrzebuje po prostu czasu, by móc zapomnieć o traumatycznych wydarzeniach. Spotyka życzliwych jej ludzi, którzy wysyłają ją do Włoch. Tam z kolei poznaje przystojnego pianistę i kompozytora Gregory'ego Antona (brawurowa kreacja Charlesa Boyera), w którym zakochuje się i w przeciągu kilku dni od momentu pierwszego spotkania pobierają się. Paula daje się namówić na powrót do Londynu, a nawet do mieszkania zmarłej ciotki, gdzie pozostawiła wiele bolesnych wspomnień. Wszystko, by uszczęśliwić swojego męża. Życie jednak nie jest takim, jakie sobie wymarzyła. Greogry, pozornie troskliwy i kochający mąż, stara się odciąć Paulę od świata, wmawia jej nawet chorobę psychiczną i próbuje doprowadzić do obłędu. Jedną z przyczyn, dla których tak bardzo pragnęłam obejrzeć "Gasnący płomień", jest osoba reżysera, George'a Cukora. Jego mistrzowska reżyseria, pełna niezwykłej pomysłowości (operowanie cieniami, dodające całej akcji nutkę niedopowiedzenia i powód do domysłów), zyskała moją aprobatę dzięki genialnym melodramatom (nakręcił przecież część "Przeminęło z wiatrem") czy też sprawnie i zabawnie zrealizowanym komediom (jak chociaż "Kobiety"). Teraz jednak po raz pierwszy widziałam film Cukora w wydaniu zupełnie odmiennym. Dramat psychologiczny w połączeniu z thrillerem to repertuar całkiem odmienny. A mimo to Cukor wywiązał się doskonale. Obalił także legendarny mit, który do niego przylegał: absolutnie nie można powiedzieć, że jest "reżyserem kobiet", chociaż rozkład nagród Akademii Filmowej mógłby sugerować, że tak. Mam tu na myśli genialną rolę Charlesa Boyera. Aktor ten nie tylko był predystynowany do kreowania postaci eleganckich, szarmanckich gentlemanów. On miał w sobie po prostu geniusz. Szkoda, że na nominacji do Oscara się skończyło, bo Boyer jest w tym filmie po prostu doskonały. Początkowo kochający, później w brawurowy sposób ukazuje postać mężczyzny, którego żądza i intrygi palą tak bardzo, że płomień ten poraża oglądającego go widza. Oczywiście trudno zapomnieć o Ingrid Bergman. Widziałam ją w wielu filmach i jestem jej wielbicielką, ale przed "Gasnącym płomieniem" nie mogłam dopatrzeć się w jej zdolnościach przesadnego geniuszu. Ale nie ma w tym winy Bergman, bo przecież niezwykle trudno jest wciąż grywać role, które dają możliwość aktorskiego popisu. Co prawda w "Morderstwie w Orient Expressie" zagrała świetnie, nie zdominowała tego filmu. W tym wypadku wraz z Boyerem tworzą na ekranie nieskazitelny duet. Oscar należał się jej bezdyskusyjnie, chociaż pierwsze minuty jej występu są dosyć przeciętne. Gdy jednak Paula zostaje mężatką, tutaj właściwie zaczyna się pole do popisu. I Bergman korzysta z danej sobie szansy. Jako kobieta, która sama do końca nie wie, czy traci rozum, czy to tylko nieszczęśliwe okoliczności, niedopuszczająca do siebie myśli, że ukochany małżonek płata jej okropnego figla, pokazuje, jak wielką jest aktorką. Warto pochwalić też Angelę Lansbury. Wówczas zaledwie 19-letnia początkująca aktorka stworzyła całkiem dobrą rolę ciekawskiej, prymitywnej i denerwującej dziewuchy, jaką bez wątpienia jest Nancy Oliver. Kolejny mocny punkt to scenografia. Geniusz w swoim fachu, Cedric Gibbons, stworzył jedną z najlepszych scenografii w swojej karierze, zasłużenie nagrodzonej Oscarem. Jednym zdaniem, jest to naprawdę genialny film. Każdy, kto ma ochotę na kilkadziesiąt minut wybitnego kina, nie może go przegapić.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
George Cukor był bardzo wszechstronnym reżyserem. W swoim dorobku ma zarówno komedie ("Kolacja o ósmej",... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones